środa, maja 30, 2007

Pies [cykl notek "I hate myself and I want to die"].

Kiedyś spędzałem wakacje u pewnej rodziny, na wsi. Mieszkała tam między innymi, w domu obok, bardzo stara kobieta z równie starym psem. Siadała sobie na ławeczce przed domem, w ciepłych promieniach słońca...

Pies był bardzo stary. Ślepy, głuchy, bezzębny, bez powonienia, utracił kompletnie kontakt ze światem. Nie docierały do niego żadne bodźce. Zwierzę nie czuło nawet dotyku przez przeżartą rakiem niemal łysą skórę. Ale babcia nie pozwalała skończyć żałosnej egzystencji pupilka. Nie rozumiałem wtedy dlaczego.

Pies cały czas spędzał, biegając w kółko. Czasem tylko, co parę dni, przewracał się, i spał. Nawet, gdy go podnosili, cały czas przebierał łapami w powietrzu, nie czując, iż stracił kontakt z ziemią. Jego właściciela wstrzykiwała mu rozpuszczone jedzenie wprost do gardła, podobnie jak wodę. Co dzień, przez godzinę, karmiła go w ten sposób, zaś zwierzę przez cały ten czas, leżąc na plecach, przebierało łapami, chcąc gdzieś dobiec.

Teraz wiem już, czemu kobieta nie pozwoliła go uśmiercić.

Pies miał cel w życiu. Może jego egzystencja była dla nas - postronnych - pozbawiona sensu, znaczenia, absurdalna i godna pożałowania. Ale dla tego psa, który przecież nawet nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności, życie miało sens. Biegł. Chciał gdzieś dobiec, znaleźć coś, może kogoś. Być może sądził, że jeśli będzie biegł odpowiednio długo, dobiegnie do swojej pani, która sprawi, że znowu będzie pełen sił, młody, sprawny. Nie zdawał sobie sprawy z pełnych współczucia spojrzeń ludzi. Nie miał pojęcia, że śmieją się z niego, gdy okrutny berbeć kładł mu pod nogi patyk, tak, że ten, biegnąc wiecznie w kółko, raz za razem potykał się o ów patyk i przewracał, uderzając boleśnie bezzębnym pyskiem o ziemię.

Kiedyś pociekła krew. Nos zachaczył o szkło. Pies nawet tego nie poczuł, przepełniony bólem i cierpieniem, skoncentrowany wyłącznie na swym nieznanym nikomu celu. Ale to nie miało znaczenia. Nie wytrzymałem. Choć były to moje ostatnie wakacje tam, mam nadzieję, że berbeć zapamięta je na długie lata.

______________________________

Ale... Zazdroszczę psu. Ma więcej szczęścia ode mnie. Ja kpię sam z siebie, bo choć mam wszystkie zmysły, których ów zwierz nie posiadał, nie mogę znaleźć celu, który on miał. Nie mam sił, nie mam woli, nie potrafię zmusić się, by biec, biec mimo bólu, mimo strachu, pragnienia... Biec przed siebie, na przód, na przód, na przód. Choćby w kółko, choćby w ciemności, ale biec. Stoję w miejscu, rozglądając się bezradnie wokół, niczym aktor w tanim kabarecie, który zapomniał swej roli i improwizuje teraz, śmiejąc się w duchu z rechoczącej do rozpuku publiczności nie dostrzegającej kpiny z nich samych.

Słowa, słowa, słowa... Wybijają z rytmu, z którego już dawno mnie wybito. Wprowadzają zamęt, lecz ja i tak od dawna żyję w chaosie. Gdzie jest mój cel? Gdzie powinienem biec?

Deszcz przynosi ukojenie... Taak... Ale burza może zmieść z powierzchni ziemi.

Psu można zazdrościć jeszcze z jednego powodu. Miał właścicielkę. Dbała o niego. Może nie reagowała, gdy bachor dręczył jej psa... Ale karmiła go, poiła, wynosiła dzień w dzień na zewnątrz, zaś gdy pies wreszcie zdechł, sama wykopała głęboki dół obok domu i zakopała psa. Może nawet uroniła parę łez nad jego śmieszną właściwie egzystencją.

W takich momentach żałuję, że jestem ateistą. Chciałbym wierzyć... Szkoda tylko, że tej wiary nie ma we mnie.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

[chcę biec.
dłoń w dłoń.
mało realnie.]

cel być może przed Tobą. tylko jeszcze nie zahaczyłeś o jego świadomość.
czekać. [...] byleby starczyło nam czasu.

Anonimowy pisze...

Myślisz, że wiara zawsze była we mnie? Może tak samo, jak w Tobie teraz. Bierzmowanie kojarzy mi się z ucieczkami ze mszy... Kiedy pierwszy raz poszłam na Oazę, zastanawiałam się co ja tam robie i dlaczego Ci wszyscy ludzie są tacy rąbnięci. Ale któregoś razu,nawet nie wiem kiedy,może coś pękło, albo ożyło... I znalazałam wreszcie ten sens.
Boga trzeba szukać, wtedy On Cię znajdzie. Możesz się śmiać, zignorować, z pewnością zrobiłaby tak większość osób w naszym katolickim kraju i w ogóle - na świecie. Ważne, że przeczytałeś :-)

Anonimowy pisze...

to niesamowite, co tu napisałeś...
po prostu niesamowite.
i smutne.
zabrakło słów.
ja nie wierzę w boga, ale mam swoistą wiarę. w podświadomość.

Anonimowy pisze...

Weszłam na tego bloga przypadkiem.. Wpisując w google fraze: I want to die... Która towarzyszy mi juz nie wiem jak długo... Nie wiem czy ciesze się że to przeczytałam. Ale powiem tak: tez jestem ateistką, chciałabym wierzyc ale nie potrafie, życie mnie przerasta a cel ulotnił się zanim zdążyłam go zauważyć...Nie mam przyjaciół, a w sercu czuję tylko pustkę i uczucie ciężaru w okolicach brzucha...Moje życie zostanie zapomniane, tak jak te słowa, których byćoże nikt nawet nie przeczyta,ale piszę...Bez sensu ale piszę... I powiem jeszcze jedno... Pies był szczśściarzem, to babcia cierpiała, cierpiała, bo kochała istotę, która nie byc może nie miała o tym pojęcia...