Obietnica jest słowem i tylko poprzez złamanie staje się rzeczywistością. Jej dotrzymanie jest abnegacją, więc i tak, bez względu na zakończenie całość rozpłynie się w nicość, jak zgniłe usta trupa wsiąkając w glebę i użyźniając ją. Dzięki temu kolejne obietnice mogą powstać większe, silniejsze, dając w efekcie większe plony. To reakcja łańcuchowa. Tylko korzenie sięgają coraz głębiej, rozrywając ciało. Strumienie posoki, gorącej i gęstej, spływają ze ścian, klamek, sufitów. Wypełniają talerze i wiadra, każde zagłębienie, zastygając i krzepnąc. Tworzą trwałe bryły, przypominające nieco rzeźby obłąkanego artysty.
Nabierasz trochę cieczy w dłonie. To dar, coś więcej niż wszystko i nieco mniej niż nic. Gdy rozmazujesz krew na ścianie, tworzysz wzór. Stereotyp, powtarzalny w nieskończoność, choć za każdym razem inny. Śmiejesz się obłąkańczo. A może to ja się śmieję? Już nic nie wiem, rzeczywistość skręca się i faluje. Skwierczy, skrzeczy, czy jak tam...
Ale wzorek jest ładny. Czerwone linie spływają, zataczają łagodne łuki, krzyżują się. Wszystkie biorą swój początek w wielkiej plamie. Wszystkie kończą na podłodze w poszerzającej się kałuży. Czyż ta ironia nie jest zabawna?
Krew to taki dobry nawóz...
Krew na ścianie przypomina mapę. Od sufitu, od początku, do podłogi, do końca. Czasoprzestrzeń jest jak rozjechana żaba, wiesz?
Podłączysz prąd i kończyny się poruszą. Połaskoczesz, i wszystko runie, odsłaniając pulsujące wnętrze. Ochydne i piękne. Fragmenty całości, rozbite jak puzzle. Część z nich się zgubiła, ale to nic, to nic, przecież i tak nie mieliśmy ambicji by składać to, co się posypało. Upadek jest koniecznością, ale przecież można czerpać z niego pewną perwersyjną przyjemność... I nie pieprz mi tu, że to amoralne. Amoralność ma w sobie słowo "amor" czyż nie? Taki danse macabre - nihilistyczna, beznadziejna kpina z tych, którzy łudzą się, że coś da się jeszcze ocalić. Tańczymy ze śmiercią. Kochamy ją, a ona kocha nas. Chociaż to tylko oklepany frazes, naprawdę jest tak, jak jest. Naprawdę, gdy patrzysz w otchłań, ta kieruje na Ciebie swoje wszechobecne spojrzenie.
Wiesz, czego się boję?
Taaak... Tego też. Każdy ma swoje lęki. Mimo wszystko jestem czymś na kształt człowieka.
Ale najbardziej boję się tego, że gdy kiedyś spojrzę w otchłań - niby jak co dzień - zrozumiem, iż oczy, w które patrzę, są bardziej ludzkie niż moje. Zobaczę wewnętrzne lustro reakcje i odczucia bardziej właściwe dla człowieka niż to, co dostrzegam u siebie.
Boję się, ale jednocześnie pragnę...
I to ma sens. Chociaż nie, nie ma...
Nie od dziś wiem, że to tylko kwestia czasu...
Więc siedzę wygodnie, wypluwam bezsensowny potok słów i czekam.
Czekam na ten jeden dzień, na ten jeden moment, gdy pode mną otworzy się otchłań, a pustka stanie się moim domem. Nie tak jak teraz, pół na pół, ale oficjalnie. Gdy ten cudaczny związek z szaleństwem wreszcie stanie się faktem.
Nie rozmumiesz, prawda?
Nie szkodzi. Wcale nie masz rozumieć. Nie mógłbym Ci tego zrobić.
Tylko proszę, patrz uważnie w moje oczy. Obserwuj je, przyglądaj się temu, co robię, by móc uciec, gdy nadejdzie czas. Chociaż wtedy nic już nie będzie miało znaczenia...
Ciekawe kim jesteś. Niby piszę do Ciebie, ale nie mam pojęcia, ktoś Ty. Czas pokaże, jeśli zdąży przed upływem czasu.
A może to wszystko tylko ta krew spływająca po ścianie?
Nota bene ciekawe, jakbyś wyglądał, czy też wyglądała, w lustrze spaczonym żarem, rozbitym na miriady odłamków, ochlapanym krwią i łzami?
Groteska, karykatura, czy po prostu brak gustu?
____________________
P.S
Jak tak dalej pójdzie, stanę się jakimś emo-boyem :D
sobota, stycznia 19, 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)