Przechodząc przez ogród, odgarniając ostatnie liście, dociera się wreszcie do właściwego budynku. Konstrukcja jest ogromna, chaotyczna, rozbudowywana w miarę konieczności bez żadnego planu czy choćby wspólnej koncepcji. Większa jej część jest nieużywana i z wolna popada w ruinę.
Ściany domu są kamienne, zbudowane z sporej wielkości granitowych bloków. Pną się po nich, jak po opuszczonej azteckiej świątyni, roślinne pnącza. Tu i ówdzie widać jeszcze odkryte okno, chociaż większość z nich albo zarosła, albo została zakryta gruzem lub przegniłymi deskami.
Centralna część ma dwa piętra. To główna część budynku, najstarsza i nigdy nie opuszczona. Z wierzchu okryta jest strzechą, spomiędzy której wystają 3 kominy. Na środku wzniesiono łukowe wrota z 4 półkolistymi stopniami. Drzwi zrobiono z dębu. Są tak stare, że niemal całkowicie oczerniały. Okna w tej części są oszklone i mają proste, surowe okiennice.
Zachodnie skrzydło ma mnóstwo strzelistych wież, ganków, tarasów, mostów i łuków. Mieści się tam między innymi obserwatorium i wielka, przeszklona biblioteka.
Wschodnie skrzydło to wielki, granitowy blok. W przeciwieństwie do większej części domu - tutaj nie rośnie nic. Nie ma okien, nie ma drzwi. Nie pamiętam, co jest w środku. Jedyne wejście - ciasne, wąskie i niskie drzwiczki - zamurowałem dawno temu.
Czasem podchodzę do drzwi i przystawiam do nich ucho. Słyszę jakieś szepty, słowa, czasem krzyki i powarkiwania...
Tak czy owak, zapraszam do środka. Ogrzejmy się, zjedzmy coś...