piątek, października 24, 2008

Odchodzenie [Cykl notek; Lęk i Strach]

Pochylam się.
Opuszkami palców muskam wilgotną podłogę.
Czuję szorstki beton, w powietrzu unosi się specyficzny zapach, gdzieś w oddali coś kapie.
Palce natrafiają na niewielkie zagłębienie. Cofam je, przerażony. Ciecz zebrana w dołku parzy.

Muszę.
Muszę...
MUSZĘ!!!

Ponownie, jak ślepiec, wodzę dłonią po kamieniach.
To jest jak nałóg. Zamykam oczy, choć nie muszę. Jest ciemno, tak ciemno, nic nie widać. Nic nigdy nie było widać. Równie dobrze świat może nie istnieć.

Może nie istnieje?
Nie ważne. Słyszę skórę trącą o beton.
Mocno...

Nie. Dość.
Wstaję.
Zachwiałem się jak pijany.
Upadłem.
Zaryłem kolanami w ziemię.
W ciecz. Parzy.

Zerwałem się, przytrzymując ściany. Jakiś robak przebiegł mi po dłoni.
Czy wszystko wokół się rusza?
Może to robactwo?

Przez chwilę wyobraziłem sobie, że stąpam po karaluchach, chrząszczach, wijach, stonogach i innych stworzeniach. Wyobraziłem sobie, jak chrzęszczą ich rozgniatane pancerzyki, zalewając gorącą mazią moje nagie stopy. Wyobraziłem sobie, jak obłażą mnie, wędrując po moich nogach, plecach, wchodząc do uszu i ust, kąsając gałki oczne.

Wyobraziłem sobie, że jestem jednym z nich.

Nie. Przecież czuję. Czuję chłodny beton. Czuję ciecz. Ona jest wszędzie.
Jak robaki...

Dość.
Uciekam.

Zostawiając za sobą chłodniejącego, zalanego krwią trupa.