piątek, lutego 06, 2009

Ćma.

Na szarym murze trzepocze ćma.

Jest ciemno, czerń rozprasza jedynie staromodna lampa wbita w ścianę. Tworzy łuk światła, załamującego się na zadrapaniach nieotynkowanej ściany, opływającego nierówne wypukłości zaschniętego betonu, pozostawionego przez niechlujnego murarza.
Lśniący łuk kończy się tuż pod lampą, drobne fragmenty betonowych płyt wypchnięte siłą uderzenia pogłębiają ciemność. Ta niewielka otchłań poraża, wciąga w głąb, zdaje się być głębsza, niż jakakolwiek inna przestrzeń.

Patrząc w dziurę, odnosi się wrażenie, jakby ciemność próbowała wessać do środka te resztki życia, które krążą jeszcze w żyłach. W głowie rozlegają się rozpaczliwe krzyki.
Czerń czeka. Patrzy...

Ćma próbuje dolecieć do źródła światła. Oślepiona, nie dostrzega obserwującej jej otchłani. Uderza bezmyślnie w mur. Jest piękna.

Głupcy sądzą, że w narodzinach czy śmierci jest piękno. To nie piękno, to parodia. Taplanie się we własnych wydzielinach, brud... Chcesz widzieć w tym piękno, gdyż alternatywą jest lęk.

Tak naprawdę, piękna jest otchłań, która czeka, by pożreć.
Tak naprawdę, piękna jest ćma, gdyż nie czuje, nie myśli.
Tak naprawdę piękny jest dym unoszący się pod lampę.
Tak naprawdę piękny jest punkcik żaru, oświetlający pomarańczowym blaskiem puste spojrzenie.

Piękno jest tam, gdzie nie chcemy go widzieć. Piękno jest tam, gdzie lęk jest zbyt duży, by mógł istnieć. Jest tam, gdzie boisz się udać, po drugiej stronie naszej egzystencji. Nie ma już płaczu, nie ma już śmiechu, jest tylko otchłań.

Otchłań jest Tobą, jest mną.
Zobaczysz w niej swoje odbicie.
Skoncentrowaną nienawiść, pogardę, bezsens i pustkę. Jak uderzenie, jak splunięcie w twarz.
Czyż nie jesteśmy piękni?

Ćma uderza jeszcze kilkukrotnie w mur.
Lampa mruga kilka razy rozpaczliwie.
Gaśnie... Przez chwilę słychać jeszcze trzepot skrzydeł.

Zapada cisza...
Oto piękno.