czwartek, lutego 19, 2009

Śnieg.

Betonowe ściany, betonowe schody, bruk.
Stalowe tory, stalowy przystanek, samochody gdzieś ponad.
Ludzie, zawinięci w kurtki, z kapturami na twarzy, patrzący pusto pod nogi.
Idą powoli, powłócząc nogami, bez celu, kiwając się monotonnie na boki.
Wciąż w kółko.

Wokół pada śnieg.
Opada papierosowy popiół.
Dym układa się w dziwne kształty.

Duże płatki śniegu przypominają popiół. Wirują na wietrze, opadają powoli.
Bogowie umarli, anioły spłonęły.
Resztki ich ciał opadają wokół nas.
Porażająco zimne, martwe, puste.
Pozbawione płomienia. Pozbawione płomienia jak my wszyscy. Jesteśmy anielskim popiołem.

Masz w sobie płomień?
On wyjdzie. Rozerwie Cię, pochłonie, pożre. Staniesz się popiołem, który po chwili rozsypie się w podmuchach wiatru. Ludzie wokół otulą się mocniej, chroniąc się przed śniegiem.

niedziela, lutego 15, 2009

Krzyk.

Samotność wżera się w umysł tylko w specyficznych okolicznościach.
Siedząc w ciemnym, brudnym pomieszczeniu, słuchając melancholijnej muzyki.
Mam włos i paznokieć.

Pierwszy został na moim ubraniu, gdy byłaś obok. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy...
Drugi został w moim ciele, gdy wściekła rozszarpałaś mi twarz. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy...

Siedzę teraz skulony, a krew kapie na podłogę.
Palcem rysuję.
Kropka.
Kropka.
Zakrzywiona linia.

Ah, cóż za radość, ktoś się uśmiecha.
Uśmiecham się także.

Podchodzę do okna, gwałtownym ruchem rozsuwając zasłony.
Zalewa mnie porażająca fala światła.
Przez chwilę nic nie widzę. Ogarniają mnie mdłości, uświadamiam sobie odór zgnilizny i rozkładu, który mnie otacza.

Gdy, wciąż na pół ślepy, otwieram okno, wraz z falą zimnego, świeżego powietrza dociera do mnie rozdzierający krzyk.
Gwałt świadomości...