sobota, maja 26, 2007

Koniec.

To koniec...
To koniec...
To koniec...
To koniec...

Powrót.
Koniec.
Powrót.
Koniec.

Dość.

Westchnienie.
Zmęczenie.
Koniec.
Już naprawdę.
Dobrze.
Odpoczynek.

Samotność, strach, strach, samotność. Nie rozumiem, boję się. Samotność, cisza. Cisza, strach. Cisza w myślach, hałas w ustach. Hałas w myślach, cisza w ustach. Pusto, cisza, strach, samotność. Krok, krok, krok, krok, kap, kap, kap, czas. Szyderczy śmiech. Wyciągnięta dłoń, cofnięta nagle bez powodu. Porażająco szybki ruch. Taskujące spojrzenie. Delikatnie wydęte usta. Ironiczny uśmiech.

Bywaj.

Struna pękła. Ale ja nie spadam. Nagle wyrosły mi skrzydła. Nie wiem, czemu. Unoszę się w mroku. Ale nie, już nie jest ciemno. A w zasadzie jest. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności...

WIIIIIIIIIIDZĘĘĘĘĘĘĘĘ!!!

piątek, maja 25, 2007

30

30 dni, przepływa z wolna między rozwartymi palcami, zmieniając się w 30 miesięcy, 30 lat, 30 wieków... Kap, kap, płynie czas. Kap, kap, kap, kapią łzy. 30 łez, 30 uśmiechów, 30 krzyków, 30 kropel krwi, 30 dłoni, 30 gołębii ulatujących w niebo, na którym płynie 30 ciemnych chmur, uderzających 30 piorunami raz po raz w 30 drzew. 30 gwiazd odbijających się w 30 różnych - choć tych samych - oczach. 30 uderzeń serca, 30 oddechów, 30 pocałunków, 30 wspólnych nocy. 30, 30, 30, 30, 30, 30...

30 #)
14
1
10
1
4
10
Idź, odejdź,zbliż się, chodź, nie zostawiaj, zostaw, puść, trzymaj, uciekaj, nie bój się... Arrrrgh!!!
Szaleńczy taniec wokół stosu, na którym płoną sny. Śmiech, będący zaprzeczeniem marzeń. Nienawiść miłości. Strach przed strachem, ból starchu bólu. Świat wiruje, obraz ciemnieje, struna drży. Pragnienie wstrzymania czasu, chęć przyśpieszenia go. Skok w przepaść, a zarazem ucieczka przed krawędzią. Szepty, szepty, szpety. Jedno spojrzenie, dwa słowa, uniesienie wargi, dotyk... Głęboki, uspakajający oddech, ciepło ciała leżącego obok, pot powoli wysychający na ciele.
Czas płynie. Zawsze. Im mocniej go trzymasz, tym szybciej upływa. Nie próbuj. Nie rób. Niech płynie, z wolna. Kap, kap, kap... Żadna kropla nie spadnie 30 raz...
Happysad.
14
1
10
1
4
10
______________________________________________
11
1
19
9
1
Czekam, czekam, czekam, czekam, czekam, czekam, czekam, czekam, czekam, czekam... Parę słów, ulotnych, delikatnie wibrujących w oczach. Noc, gwiazdy, których jeszcze nie ma - lecz może kiedyś zalśnią, wibrując jak słowa. Nie ma. Czekam. Nie ma. Czekam. Nie ma. Czekam. Jakiś dźwięk budzi z letargu. Di-di-diiiiiiit... SMS.
Zapadam w półsen, ponownie. 2 godziny do świtu, choć słońce dawno minęło już zenit.
Cichy, ulotny śmiech. Kolejny krok na strunie.

czwartek, maja 24, 2007

Drżenie.

Struna drży, wibruje. Idę po niej, przecinając mrok. Ciemność pochłania mój umysł, wżera się w każdą myśl. Staje się integralną częścią mnie. Krąży niczym krew w żyłach, wiruje w płucach jak powietrze. Przesłania oczy czarną chmurą, skóra ciemnieje, wargi powlekają się szronem. Jam jest ciemność. Szpeczę. Ciągle te same słowa, mimowolnie, silniejsze ode mnie. Nie mogę - nie potrafię - nie chcę przestać.

Zgrzyt zamykanych drzwi. Nasłuchuję. Nie, nie słychać zatrzaskiwanego zamka. Ciche kroki. Oddalają się. Westchnienie. Idę dalej. Struna wibruje.

Brzdęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęęę.........................................................

Dźwięk wrzyna się w uszy, staje się częścią życia, nie ustaje nigdy, drżącym echem powracając. Przestaję powoli go słyszeć. Zdaje się, jakby był od zawsze i jakby już zawsze miał być. Ból przestaje być istotny. Cóż znaczą zakrwawione stopy wobec szansy na znalezienie zeszytu?

Ściana dźwięku. Chroni mnie, otacza, zamyka drogę. Tarcza przed spojrzeniami.

Bo one są. Mnóstwo źrenic unoszących się wokół mnie, obserwujących każdy mój krok. Jedne zatroskane, inne zapłakane, jeszcze inne obojętne lub nienawistne. Każda czegoś pragnie, lecz każda obserwuje z takim samym zaciekawieniem. Zainteresowaniem. Może odrobiną znudzenia.

Zasypiam...

Muzyka.

Papieros tli się w popielniczce.
Pusta szklanka po kawie stoi obok.
Bałagan na biurku. Aparat, niebieskie L&M'y, komórka, zapalniczka, książki, kartki, jeszcze więcej kartek, płyty...
Śpiew ptaków.
Stukot klawiszy.
Oddech.

Z głośników hałas. Trudny do zdefiniowania. Niezrozumiały krzyk. Perkusja, bas, gitara, zlewające się w jedno. Chwila spokoju. Jakaś melodia. Słowa. Hałas... Cisza... Nowa piosenka. Z głośników hałas. Trudny do zdefiniowania. Niezrozumiały krzyk. Perkusja, bas, gitara, zlewające się w jedno. Chwila spokoju. Jakaś melodia. Słowa. Hałas...

Cisza...
Cisza...
Cisza...
Cisza...
Cisza...

Wdech...
Wydech...
Wdech...
Wydech...
Stukot serca...
Stukot klawiszy...
Śpiew ptaków za oknem...
Dźwięk wyjeżdżającego samochodu...
Głosy dzieci bawiących się na zewnątrz...
Szmer gaszonego papierosa...
Wdech...
Wydech...
Puls...
Klik...
Klik...
Ziewanie...

Nowa piosenka...

środa, maja 23, 2007

Brzdęk.

Brzdęk, brzdęk. Brzdęk. Źle.



Brzdęk, brzdęk, brzdęk. Brzdęk. Kurwa. Źle.



Brzdęk, brzdęk, brzdęk, brzdęk...



Gitara. Prosty, a jednocześnie złożony instrument. Przypomina człowieka. Odkryte struny zapraszają, by na nich grać, by tworzyć cudnie złożoną muzykę. Ale jeśli nie potrafisz grać, wydasz z niej tylko fałszywe jęki. Szarpiąc struny bez składu i ładu niszczysz tylko instrument. Nauka gry wymaga cierpliwości, wielu prób, starań. Nie jest łatwa. Przynajmniej dla mnie. Każda gitara jest inna, tak jak inny jest każdy człowiek. Ale jednocześnie jest taka sama. Różni się w brzmieniu, w szczegółach, każdą należy traktować inaczej, ale z jednakową ostrożnością, delikatnością, czułością. Niszczenie instrumentu to niszczenie piękna, jakiejś cząstki doskonałości.



Gitara. Człowiek. Przyjaciel? Daleko... Ale blisko, choć daleko, bo daleko może być blisko, a blisko może być daleko. Kim jest? Podobny... A może nie? Znam... A może nie? Niejednoznaczny, trudny do zdefiniowania, złożony. Pomaga, choć nie pomaga. Nie chce pomagać, choć robi wszystko, by pomóc. Westchnienie. Brzdęk, brzdęk...



Gram. Myślę o Niej. Nie potrafię na Niej grać. Jest delikatna, choć silna. Chciałbym stworzyć coś idealnego, doskonałego. Nie da się uczynić tego samemu. Potrzebuję Jej pomocy. Znowu. Tak wiele już dla mnie zrobiła. By tworzyć, muszę nauczyć się grać na Niej. Ona musi nauczyć się grać na mnie. Nauka nie jest łatwa. Zmusza do wyrzeczeń. Czasem może boleć. Ale z czasem powstanie pieśń wspanialsza nad wszystko inne.



O ile nie pęknie struna...



Kilka jest już nadwyrężonych. Czuję, że z każdym dniem nauki nadwyrężam struny mocniej, i mocniej, mocniej, mocniej, mocniej, mocniej... Boję się, że któraś pęknie. Struny drżą przy najcichszym szepcie, krzyk zmusza je do szaleńczego tańca. Cisza, milczenie, muzyka cichnie. Lecz to nic nie daje. Tylko grając - nawet ciszą - można nauczyć się grać. Brzdęk, brzdęk, brzdęk... Strach sprawia, że palce drżą. To przeszkadza w grze. Mimowolnie szarpię struny mocniej, być może zbyt mocno, mocno, mocno mocno, mocno, mocno, mocno...

Z gitarą jest łatwiej. Struny są odkryte, na wierzchu. Gdy pękną, z łatwością można je wymienić na inne. Gitara nie czuje bólu. Człowiek może zmienić własne struny tylko sam. Druga osoba może jedynie podać nowe. Ich zerwanie boli. Napięta nić szarpie wnętrzności, zerwana z olbrzymią siłą rozcina żyły, tętnice, mięśnie. Trzeba być ostrożnym... Wszak gdy raz zerwiesz strunę, dalsza nauka gry staje się niemożliwa...

"We're walking on a thin line, so you better avoid the risk"... Nie da się. Nie da, nie da... Wędruję po cieńkiej strunie. Wrzyna mi się w stopy. Ale idę dalej. Nie mogę się zatrzymać. Boję się, że pęknie, a ja spadnę do torby. Tej pierwszej, którą, zdaje się, zostawiłem na karuzeli, gdy już się zatrzymała. Szepczę. Przez to struna delikatnie wibruje, raniąc moje stopy. Ale nie mogę - nie chcę - przestać. Słowa ulatują w mrok nie słyszane przez nikogo, nie rozumiane... "Kocham Cię-Cię-Cię-ę-ę-ę". Echo. Tylu ludzi mówiło to przede mną. Zawieszonych w próżni czy stojących na solidnym moście, czasem spadając... Tak rzadko te słowa znaczą więcej, niż znaczą, bo znaczą mniej znacząc wiele.

Idę dalej, bo tylko tak zobaczę, co jest na końcu. O ile struna nie zerwie się, lub nie stracę równowagi. Na końcu czeka mnie albo ściana, albo drzwi. Sądzę - mam nadzieję - marzę - pragnę - że są tam lekko uchylone wrota, za którymi wreszcie znajdę stary, nieco zdarty zeszyt ze spisem tabulatur.

Dalej. Dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej, dalej...

Do końca.

Pierwsza myśl.

Kręci się, kręci się, kręci się...

I nagle przestaje. Karuzela zatrzymana, a ja idę sobie, slalomem, w tłumie, którego nie ma. Idę, idę, idę. Jaskrawe słońce oślepia mnie, nic nie widzę. Potrącany przez ludzi, sam, zagubiony.

Na karuzeli coś zostawiłem. Leży tam sobie, gdzieś na dnie, torba z pamiątkami. Parę zdjęć, garść zeschłych liści, odrobina śniegu, parę łez, wiele szczęśliwych spojrzeń. Ale to nic, nic, nic, nic, nic... Torba sobie leży, bo już jej nie chcę. Niech sobie leży. Niech ktoś ją weźmie. Ale niech nie otwiera.

Bo w środku czycha jeszcze coś. Potwór. Jak tylko otworzysz torbę, wychyli swoje macki i pożre Cię, nim zrozumiesz, co się dzieje. Porwie Twoje martwe ciało wgłąb torby, i będziesz - będę - będziemy spadać, razem, ale osobno, niezdolni chwycić swych rąk. W dół, w dół, aż dół stanie się górą, w lewo, w prawo, w koło... Lot, zapomnienie, ciemność, bez obietnicy upadku.

Kręci mi się w głowie. Ale idę dalej. Slalomem, w tłumie, którego nie ma. Słońce świeci, promienie parzą. Chowam się w cieniu, przy piwie. Obok coś leży. Znowu. Ktoś zostawił orzech kokosowy. Leży sobie i czeka. Piję. Chłodny napój przynosi ukojenie, mąci zmysły. Ktoś zabrał orzech. Ot, bywa.

Wstaję. Szukam czegoś... Ah, tak... W torbie było dużo, ale nie było jednego. Ołówek, kartka... Ale nie mam ich. Gdzie są? Zgubiłem... Wrrrr... Szukam zawzięcie, próbuję rysować po piasku, ale to nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to.

Yhh... O, dostępny. Wiadomość. Link. Słowa, obrazy. Miło. Czytam. Rozumiem, choć może nie powinienem. A co tam. Klik, klik, klik... Stukot klawiszy. Słowa wirują znowu. Nie potrzeba ołówka i kartki. Wystarczą słowa i ten stukot. Stuk, stuk... Sam, nikt nie przeszkadza. Ona jest gdzie indziej. Pewnie zaraz przyjdzie. Skończę wtedy. Pokazać - nie pokazać? Zobaczę...

"publish post"

Kilk? Nieee... Jeszcze nie wszystko.

Pani K. Panika. Zero, góra, zero, dół, góra, dół, góra, dół, gół, dóra... Yhh... Biegnę. Wsiadam na nową karuzelę. Ale ona jeszcze nie ruszyła. Obok leży torba. Nowa. Pusta. Już nie. Kap, kap, kap... Krople krwi kapią do środka. Widok fascynuje. Dość. Tamowanie krwi. Karuzela rusza, bardzo, bardzo, bardzo powoli. Zgrzyt. Zatrzymuje się. Panika, panika... Ah... Hmmm... Cóż... Yh... Słońce ciągle świeci. Ale blask już nie drażni. Słońce zachodzi, chmury płoną. Gwiazdy... Ale ich nie ma. Bo w torbie nie ma gwiazd. Obiecuję torbie, że włożę do niej gwiazdy. Kiedyś... Tak rzadko jest okazja, by je ujrzeć. Ale nie zobaczyć. Zobaczyć NAPRAWDĘ. To trudne. Słońce znowu wstaje. Nowy dzień. Magia. Kolory. Farben Lehre. A nadzieja. Closterkeller. Pomiędzy niebem a piekłem. Hunter. To było też w starej torbie. Te same słowa... "Śpij aniele mój, może sen uchroni Cię przed moim złem". Nie ma zła. Nie ma dobra. Myślę, myślę, myślę, myślę...

Czekam aż karuzela ruszy dalej.

Kręci się, nie kręci, kręci się, nie kręci................

Taak... Już...

"publish post"