Kręci się, kręci się, kręci się...
I nagle przestaje. Karuzela zatrzymana, a ja idę sobie, slalomem, w tłumie, którego nie ma. Idę, idę, idę. Jaskrawe słońce oślepia mnie, nic nie widzę. Potrącany przez ludzi, sam, zagubiony.
Na karuzeli coś zostawiłem. Leży tam sobie, gdzieś na dnie, torba z pamiątkami. Parę zdjęć, garść zeschłych liści, odrobina śniegu, parę łez, wiele szczęśliwych spojrzeń. Ale to nic, nic, nic, nic, nic... Torba sobie leży, bo już jej nie chcę. Niech sobie leży. Niech ktoś ją weźmie. Ale niech nie otwiera.
Bo w środku czycha jeszcze coś. Potwór. Jak tylko otworzysz torbę, wychyli swoje macki i pożre Cię, nim zrozumiesz, co się dzieje. Porwie Twoje martwe ciało wgłąb torby, i będziesz - będę - będziemy spadać, razem, ale osobno, niezdolni chwycić swych rąk. W dół, w dół, aż dół stanie się górą, w lewo, w prawo, w koło... Lot, zapomnienie, ciemność, bez obietnicy upadku.
Kręci mi się w głowie. Ale idę dalej. Slalomem, w tłumie, którego nie ma. Słońce świeci, promienie parzą. Chowam się w cieniu, przy piwie. Obok coś leży. Znowu. Ktoś zostawił orzech kokosowy. Leży sobie i czeka. Piję. Chłodny napój przynosi ukojenie, mąci zmysły. Ktoś zabrał orzech. Ot, bywa.
Wstaję. Szukam czegoś... Ah, tak... W torbie było dużo, ale nie było jednego. Ołówek, kartka... Ale nie mam ich. Gdzie są? Zgubiłem... Wrrrr... Szukam zawzięcie, próbuję rysować po piasku, ale to nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to, nie to.
Yhh... O, dostępny. Wiadomość. Link. Słowa, obrazy. Miło. Czytam. Rozumiem, choć może nie powinienem. A co tam. Klik, klik, klik... Stukot klawiszy. Słowa wirują znowu. Nie potrzeba ołówka i kartki. Wystarczą słowa i ten stukot. Stuk, stuk... Sam, nikt nie przeszkadza. Ona jest gdzie indziej. Pewnie zaraz przyjdzie. Skończę wtedy. Pokazać - nie pokazać? Zobaczę...
"publish post"
Kilk? Nieee... Jeszcze nie wszystko.
Pani K. Panika. Zero, góra, zero, dół, góra, dół, góra, dół, gół, dóra... Yhh... Biegnę. Wsiadam na nową karuzelę. Ale ona jeszcze nie ruszyła. Obok leży torba. Nowa. Pusta. Już nie. Kap, kap, kap... Krople krwi kapią do środka. Widok fascynuje. Dość. Tamowanie krwi. Karuzela rusza, bardzo, bardzo, bardzo powoli. Zgrzyt. Zatrzymuje się. Panika, panika... Ah... Hmmm... Cóż... Yh... Słońce ciągle świeci. Ale blask już nie drażni. Słońce zachodzi, chmury płoną. Gwiazdy... Ale ich nie ma. Bo w torbie nie ma gwiazd. Obiecuję torbie, że włożę do niej gwiazdy. Kiedyś... Tak rzadko jest okazja, by je ujrzeć. Ale nie zobaczyć. Zobaczyć NAPRAWDĘ. To trudne. Słońce znowu wstaje. Nowy dzień. Magia. Kolory. Farben Lehre. A nadzieja. Closterkeller. Pomiędzy niebem a piekłem. Hunter. To było też w starej torbie. Te same słowa... "Śpij aniele mój, może sen uchroni Cię przed moim złem". Nie ma zła. Nie ma dobra. Myślę, myślę, myślę, myślę...
Czekam aż karuzela ruszy dalej.
Kręci się, nie kręci, kręci się, nie kręci................
Taak... Już...
"publish post"
środa, maja 23, 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Dużo przeskoków myślowych, metafor o wielu możliwych znaczeniach. Cieżki tekst, nie dający możliwości do pełnego zrozumienia. Ponadto oczywiście wiele mówi o autorze, radze ustabilizować życie i myśli przed wszystkim. Chaos myśli prowadzi do chaosu w duszy.
eh... nie rozumiem...
może to lepiej dla mnie....
Proste i zrozumiałe. Jak dla mnie. W komunikowaniu sie metoda na około idzie Ci ciut gorzej niz mi. Ale co tam - napisales to ladnie. I tyle z mojej strony.
Ad Maiorem Piekarnik Gloriam!
"Śpij Aniele mój, może sen ochroni Cię przed moim złem..." Ile w TYM prawdy... W starej torbie,napewno, byly GWIAZDY... Bynajmniej tak mi sie wydaje.
Prześlij komentarz