Jesteś.
Jesteś blisko.
Czuję...
W całkowitych ciemnościach, w absolutnej ciszy, coś podnosi głowę.
To ja i nie ja. To wszystko, co żyje gdzieś w środku, jest mną, ale jest ode mnie niezależne.
Taki mały, wewnętrzny Cthulhu.
Jestem obok Ciebie, tak blisko, jak tylko się da.
Ufasz mi.
Moje dłonie zmieniają się w macki. Na zewnątrz wypływa potwór. Jak wampir, wgryzam się w Twoją szyję.
Karmię się Twoim lękiem, ssę Twoją krew, Twoje myśli, uczucia. Rosnę, staję się coraz silniejszy, tym mocniej oplatając Cię sobą. Wypełniam całą przestrzeń, jak wielki kleszcz, biorąc coraz więcej. Pochłaniam Cię całkowicie.
Stajemy się jednym.
Oto sedno Trójcy, oto nowy kult.
Nowy czy stary?
Nowe karmi się starym, stając się jednym. Ciągłość, jedność. Uniwersum.
Macki przypominają pajęczynę, ze mną, groteskowo przerośniętym, bezkształtnym pająkiem w środku.
Żywię się Tobą tak długo...
Żywię się tylko Tobą...
Twoimi lękami, snami, marzeniami, myślami, uczuciami, wspomnieniami.
Nie boję się nikogo ani niczego.
Poza Tobą. Poza sobą. Poza Trójcą.
Jestem od Ciebie zależny. Tak długo Cię pochłaniałem, że stałem się od Ciebie zależny. Nie potrafię żywić się niczym innym.
Ty o tym nie wiesz. Ale to kwestia czasu, przyjdzie dzień, w którym pojmiesz czym jestem.
Wtedy coś w Tobie ożyje. Początkowo będzie słabe, zaspane. Będzie czołgać się w Tobie, podgryzać moje macki, ssać mój lęk. Powoli rosnąć w końcu wypłynie poza Ciebie. Wchłonie mój twór, który wyrósł na mnie jak rak. Oplecie mnie całego. Wgryziesz się we mnie.
Po raz kolejny staniemy się jednym.
Schemat powtarzany od stuleci.
Nowy czy stary?
sobota, października 11, 2008
środa, października 08, 2008
Zapominanie [Cykl notek; Lęk i Strach].
Zapominam. Zapominam wszystko. Znika to, kim jestem, gdzie jestem, bliscy stają się nagle bardzo odlegli.
Zapominanie to sens uczenia się.
Tak samo, jak wodę kupuje się po to, by ją wypić.
Tak samo, jak papierosa zapala się, by zgasł.
Tak samo, jak ognisko układa się, by je zniszczyć.
Tak samo, jak żyje się by umrzeć.
Tak samo ja uczę się, by zapomnieć. Tworzę, by zniszczyć.
Tylko w tym tkwi prawdziwy sens istnienia, krótkie mignięcie, jak iskra w ciemnym lesie. Iskra pada na liście. Zgasła już, przestała istnieć, nikt jej nawet nie dostrzegł. To, co zostało, to odrobina żaru. Liść tli się, wątły słupek dymu unosi się w powietrze. Do gwiazd, które w gruncie rzeczy także są iskrami.
Liść spopielił się niemal całkowicie. Wokół czuć lekki aromat dymu. Liść, jak iskra, przestał istnieć, nikt go nawet nie dostrzegł. To, co zostało, to odrobina popiołu, nieco żaru.
Wieje wiatr.
Zjęły się kolejne liście. Bardzo powoli, rozważnie, tlą się. Aromat spalenizny wokół staje się intensywniejszy. Ku gwiazdom unoszą się kolejne strużki dymu. Liście zmieniają się w popiół, przestają istnieć. Nikt ich nawet nie dostrzegł. Zostają kupki popiołu, nieco żaru...
Wieje wiatr.
Zatliły się kolejne liście. Jakiś patyczek. Spadł z drzewa, czekał cierpliwie na swoją kolej. Teraz nadszedł czas. Zapłonął. Niewielki, drobny płomyczek wyrósł na nim, karmi się nim. Pochłaniając go, niszcząc - rósł. Chwilę później płonęły już inne patyczki wokół. Ku gwiazdom unosił się słup duszącego dymu. Kolejne zasuszone zwłoki natury przestawały istnieć. Nikt nigdy nie dostrzegł żadnego z nich. Wiatr uniósł ich popioły, resztki ich żaru, sensu istnienia, do gwiazd. W płomieniach zginął żuczek, parę much, mrówki. Tarzały się w konwulsjach. Ale nikt tego nigdy nie dostrzegł.
Gwiazdy ledwo da się już dostrzec. Wszystko płonie. Zwierzęta, drzewa, zdaje się, że nawet powietrze. Ginie wszystko to, czego nikt nigdy nie widział, co istniało tylko dla tej chwili - dla tych paru, może parunastu minut żaru, gorąca...
Wędruję po tym lesie. Zapomniałem wszystko. Otaczają mnie płomienie, żar, ledwie oddycham. Wszystko spowija gryzący płuca dym. Moje włosy i paznokcie tlą się, topią, skwierczą. Oczy suche, wargi spękane. Na skórę co chwila opadają iskry.
Zapomniałem wszystko. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, skąd przybyłem, ani jaki był mój cel. Nie wiem, gdzie jestem. Istnieje tylko ten las, jego gorąco, jego ból.
Po raz pierwszy ktoś dostrzega. Nawet, jeśli to agonia.
Gwiazdy nie istnieją. Co to są gwiazdy?
Kiedyś były.
Kiedyś pamiętałem.
Upadam na kolana. Czuję gorący podmuch wiatru. Żar, płonące liście i popiół wciska mi się do oczu. Nie mogę oddychać. Boli. Skóra, mięśnie, tlą się, w wielu miejscach już się zwęgliły. Tracę przytomność.
Istniałem tylko dla tej chwili. Żyłem, by zapomnieć, by spłonąć. W tej jednej chwili, dzięki której to wszystko, co jest wokół zostało wreszcie dostrzeżone.
Cóż za ironia...
Dostrzegłem to, czego nikt wcześniej nie dostrzegł...
... ale to już przestało istnieć.
... ale to zginęło.
... ale to spłonęło.
... ale... zapomniałem.
Dostrzegłem wszystko, co istniało dla tej chwili.
Istniałem dla tej chwili.
Ironio - nikt ani nic nie dostrzegło mnie.
... ale to zginęło.
... ale to spłonęło.
... ale... zapomniałem.
Dostrzegłem wszystko, co istniało dla tej chwili.
Istniałem dla tej chwili.
Ironio - nikt ani nic nie dostrzegło mnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)