Zapominam. Zapominam wszystko. Znika to, kim jestem, gdzie jestem, bliscy stają się nagle bardzo odlegli.
Zapominanie to sens uczenia się.
Tak samo, jak wodę kupuje się po to, by ją wypić.
Tak samo, jak papierosa zapala się, by zgasł.
Tak samo, jak ognisko układa się, by je zniszczyć.
Tak samo, jak żyje się by umrzeć.
Tak samo ja uczę się, by zapomnieć. Tworzę, by zniszczyć.
Tylko w tym tkwi prawdziwy sens istnienia, krótkie mignięcie, jak iskra w ciemnym lesie. Iskra pada na liście. Zgasła już, przestała istnieć, nikt jej nawet nie dostrzegł. To, co zostało, to odrobina żaru. Liść tli się, wątły słupek dymu unosi się w powietrze. Do gwiazd, które w gruncie rzeczy także są iskrami.
Liść spopielił się niemal całkowicie. Wokół czuć lekki aromat dymu. Liść, jak iskra, przestał istnieć, nikt go nawet nie dostrzegł. To, co zostało, to odrobina popiołu, nieco żaru.
Wieje wiatr.
Zjęły się kolejne liście. Bardzo powoli, rozważnie, tlą się. Aromat spalenizny wokół staje się intensywniejszy. Ku gwiazdom unoszą się kolejne strużki dymu. Liście zmieniają się w popiół, przestają istnieć. Nikt ich nawet nie dostrzegł. Zostają kupki popiołu, nieco żaru...
Wieje wiatr.
Zatliły się kolejne liście. Jakiś patyczek. Spadł z drzewa, czekał cierpliwie na swoją kolej. Teraz nadszedł czas. Zapłonął. Niewielki, drobny płomyczek wyrósł na nim, karmi się nim. Pochłaniając go, niszcząc - rósł. Chwilę później płonęły już inne patyczki wokół. Ku gwiazdom unosił się słup duszącego dymu. Kolejne zasuszone zwłoki natury przestawały istnieć. Nikt nigdy nie dostrzegł żadnego z nich. Wiatr uniósł ich popioły, resztki ich żaru, sensu istnienia, do gwiazd. W płomieniach zginął żuczek, parę much, mrówki. Tarzały się w konwulsjach. Ale nikt tego nigdy nie dostrzegł.
Gwiazdy ledwo da się już dostrzec. Wszystko płonie. Zwierzęta, drzewa, zdaje się, że nawet powietrze. Ginie wszystko to, czego nikt nigdy nie widział, co istniało tylko dla tej chwili - dla tych paru, może parunastu minut żaru, gorąca...
Wędruję po tym lesie. Zapomniałem wszystko. Otaczają mnie płomienie, żar, ledwie oddycham. Wszystko spowija gryzący płuca dym. Moje włosy i paznokcie tlą się, topią, skwierczą. Oczy suche, wargi spękane. Na skórę co chwila opadają iskry.
Zapomniałem wszystko. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, skąd przybyłem, ani jaki był mój cel. Nie wiem, gdzie jestem. Istnieje tylko ten las, jego gorąco, jego ból.
Po raz pierwszy ktoś dostrzega. Nawet, jeśli to agonia.
Gwiazdy nie istnieją. Co to są gwiazdy?
Kiedyś były.
Kiedyś pamiętałem.
Upadam na kolana. Czuję gorący podmuch wiatru. Żar, płonące liście i popiół wciska mi się do oczu. Nie mogę oddychać. Boli. Skóra, mięśnie, tlą się, w wielu miejscach już się zwęgliły. Tracę przytomność.
Istniałem tylko dla tej chwili. Żyłem, by zapomnieć, by spłonąć. W tej jednej chwili, dzięki której to wszystko, co jest wokół zostało wreszcie dostrzeżone.
Cóż za ironia...
Dostrzegłem to, czego nikt wcześniej nie dostrzegł...
... ale to już przestało istnieć.
... ale to zginęło.
... ale to spłonęło.
... ale... zapomniałem.
Dostrzegłem wszystko, co istniało dla tej chwili.
Istniałem dla tej chwili.
Ironio - nikt ani nic nie dostrzegło mnie.
... ale to zginęło.
... ale to spłonęło.
... ale... zapomniałem.
Dostrzegłem wszystko, co istniało dla tej chwili.
Istniałem dla tej chwili.
Ironio - nikt ani nic nie dostrzegło mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz