Ludzkie ciało jest czymś stałym i konkretnym. Można wymienić jego elementy. Ręce, nogi, tors, głowę. Oczywiście można zagłębiać się dalej, rozrywając rękę na ramię, przedramię i dłoń. Ba, można skoczyć na oślep, zauważając włosy na skórze, palce, paznokcie. W ostateczności, choć to podchodzi już pod próbę samobójczą, można łupnąć o ziemię, rozpaść się i przyjżeć poszczególnym komórkom.
Jest też inna płaszczyzna ciała. Ta widoczna rzadziej, ukazywana tylko kosztem bólu, uszkodzenia tkanek wierzchnich. Wnętrze swojego ciała "udostępniamy" tylko najbardziej zaufanemu lekarzowi. Niekontrolowana wyrwa w osłonie naszego wnętrza z łatwością doprowadzi do naszej śmierci. Konieczność zewnętrznej ingerencji oznacza zwykle bardzo poważne kłopoty. Wnętrzności fascynują nas, przerażają, napawają obrzydzeniem.
Z duchem jest tak samo.
Nawet z duchem martwego umysłu.
Nieistniejącego.
Jak karykatura ciała w jego fizyczności, groteska myśli, niezależnych, wolnych, chyżych i silnych.
Starzec, który nie potrafi unieść głowy, by ujrzeć coś więcej niż tylko korzenie drzew, odchody psów, stare niedopałki, brudne kałuże, z rozżewnieniem wspomina czasy, gdy widział tylko liście, niebo, słońce... Z czasem głowa przygnieciona wiekiem opadała coraz niżej, widok zmieniał się, aż w końcu pozostał tylko ten obślizgły chodnik. Ten powolny, przeciągnięty w dziesięciolecia ruch przypomina niechętne potwierdzenie.
Zaś chodnik wygląda jakby oddychał. W jakiś pokrętny sposób kojarzy się z olbrzymim ślimakiem, którego głowa pochłania drzewa gdzieś w oddali, zaś odchody układają się w warstwy tworząc centrum metropolii. Żywe, gwarne, ciepłe. Ludzie, jak białe larwy much, wiją się, przepychają, gryzą wzajemnie, tarzając się we wszechobecnym gównie. Wszystko gnije, rozpływa się, rozkłada. W zaułkach kucają wychudzone blade sylwetki przyciskające kościste paluchy do sinych ust, nienaturalnie długim językiem zlizując pośpiesznie kolejne porcje łajna. Czujny, nieufny wzrok błądzi wokół, wypatrując nie wiedzieć jakiego zagrożenia.
Być może tym zagrożeniem jest noga starca. Chociaż żadna z larw nie zdoła uciec, niektórym uda się wcisnąć w podeszwę i tam dalej pochłaniać resztki jedzenia nagromadzone w gumowych kanalikach buta. A starzec i tak nic nie zauważy. Bo ślimak oddycha. Wydziela gęstą, cuchnącą zawiesinę. Z każdym oddechem buchają kłęby zielonkawo-sinego dymu, mgły, czy czegokolwiek innego. Te opary sprawiają, że starzec nie widzi już nic, jest ślepy, tak samo, jak ślepi jesteśmy my wszyscy.
czwartek, stycznia 24, 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Czy nie bardziej fascynujące powinno być to co tak blisko, praktycznie w nas samych, a jednak nie poznane, niż odległe galaktyki i inne walcowe filozofie?
Kształty tworzą się i bez dymu.
Te ciekawsze.
Próbowałeś kiedyś spojrzeć na świat okiem dziecka?
Nie mam pojęcia jak wyglądają chodniki u Ciebie, ale u mnie na tej szarości, o której piszesz jest często masa bazgroli dziecięcych. I wiesz co? To ładne.
slimka
Prześlij komentarz