niedziela, stycznia 27, 2008

Ping pong.

Stoimy sobie, Ty i ja, twarzami do siebie. Odległość jest raczej niewielka - ot, na wyciągnięcie dłoni. Mierzymy się wzrokiem jak w jakimś westernie, z napięciem czekając, które z nas poruszy się wcześniej.

Oczy błyszczą, oddech to przyśpiesza, to zamiera, skóra wilgotnieje.

Stoimy i czekamy, a pomiędzy nami ze świstem przelatuje wiatr. Nasze ubrania i włosy ociekają deszczem, woda spływa w dół, tworząc u naszych stóp wielkie kałuże.

My stoimy, nieporuszeni, mierząc się nawzajem wzrokiem. Przecież musimy zareagować na najlżejszy ruch, przecież nawet subtelna zmiana oddechu może zwiastować podjętą właśnie decyzję.

Przez nocne niebo przepływają chmury. Nie widać gwiazd, czy księżyca, ale co chwila robi się jaśniej. Błyskawice, grzmoty, błyski. Huk, hałas, swąd ozonu.

My wciąż czekamy, nie zmieniając pozycji nawet o milimetr. Drżymy z zimna, być może też troszeczkę ze strachu, gdy w ziemię wokół nas uderzają kolejne błyskawice. Grudki gorącej ziemi uderzają nas w twarze, ale my nie możemy nawet zmrużyć powieki. Pilnować, uważać.

W końcu, zdawałoby się po wiekach oczekiwań, poruszyłem się. Czuję się jak pradawny posąg, obudzony jakąś nieznaną siłą - może wynalazkiem szalonego naukowca, może klątwą... Nad tym zastanowię się później. Teraz to nie ważne. Poruszyłem się. Ty też musisz. Odchodzimy parę kroków, idąc tyłem, cały czas mierząc się czujnymi spojrzeniami.

Unoszę dłoń. Jak w zwolnionym tempie, ruch rozciągnięty, leniwy, zdawałoby się, ale mimo to szybki. Podrzucam piłeczkę w górę. Widzę, jak powoli unosi się, obraca chaotycznie wokół własnej osi.

Uderzam paletką.
Leci.
Ty uderzasz.
Leci.
Ja uderzam...
Ty...
Ja...
Ty...
Ja...

Można tak w nieskończoność. Odbijanie piłeczki.
Można tak, dopóki nie zacznie się popełniać błędów...

Brak komentarzy: