Wczoraj był taki dzień, jakim czasami bywają dni wczorajsze.
Dzień wczorajszy przemieniający się w dzień przedwczorajszy.
Ten z kolei w odległą przeszłość.
By na koniec stać się wizją pijanego wieszcza.
Układem kart tarota.
Blaskiem lampy w kryształowej kuli.
Czy czym tam chcesz - odległą przyszłością.
Czasem nie tak odległą.
Czasem w sumie nawet bliską.
Czasem wręcz teraźniejszością, co zaraz skona w przeszłość.
Był taki dzień, dzień który dopiero będzie. Siedziałem sobie gdzieś - gdzie, nie ważne - i jak co jakiś czas obserwowałem papierosowy dym układający się w przecudaczne kształty gdzieś obok mnie. Zajęcie godne nawiedzonego, nieprawdaż?
No, ale wizja jakaś taka pustawa. Umieśćmy jeszcze... Powiedzmy park. Siedzę na ławce, prowadzę mętną dyskusję... Nie, nie park. Jakiś ciemny zaułek. No, to też nie pasuje, tam wciąż trwała rozmowa. O, już wiem. Pub, bar, klub, czy cokolwiek innego.
Taaak, to będzie idealne.
A zatem siedzę sobie w rzeczonym barze. W powietrzu jest tyle dymu, że aż szczypie w oczy. Nad gwar rozmów wzosi się muzyka. Jakieś takie nie wiadomo co, czasem mocne, czasem słabe. A obok mnie pokal z piwem. Bo przecież czemu nie.
Ludzie biadolący coś do siebie wokół. Najczęściej do siebie samych. Zaskakujący fenomen - każdy mamrocze coś do siebie, a mimo to sądzi, że prowadzi dyskusję z pozostałymi.
Łyk piwa.
A kształty są naprawdę ciekawe.
Esy, floresy, fantasmagorie...
Czy jak to tam szło.
No w każdym razie...
Widzę jeźdźca, widzę drzewo, widzę studnię, widzę jezioro... Widzę płomienie... A nie, to czyjaś zapalniczka.
No już, już, zaraz kończę. Wiem, że ulotny dym nie jest zbyt fascynujący. Ale to wszystko, co mam.
Są dni, kiedy jestem nagi, ale na szczęście nikt tego nie zauważa. Ale byłby wstyyyyd. Straszne. Dobrze, że już dawno wygryzłem ludziom oczy. Tak na wszelki. Parę razy oczywiście mnie zauważono - ale to nic, od czego jest w końcu pranie mózgu?
Widzę też ludzi. Nie wiem, czy to przez dym, czy tak jest naprawdę.
Niektórzy z nich są wręcz groteskowi.
Odstające, nienaturalnie duże, miesiste, nietoperzowate wręcz uszy.
Przerośnięte, wilgotne wargi opadające na piersi.
Wytrzeszczone do granic możliwości, przekrwione oczy zezujące chaotycznie wokół.
Języki, z których spływają strużki gęstej żółtawej śliny, wtykane do nosa czy liżące oczy.
Zaraz, czy oni mają oczy?
Ah, tak, atrapy.
Nosy zaszyte rzemieniami.
Zapadnięte czoła.
Łyk piwa.
Wrzeszczą do siebie, chociaż wydaje im się, że szepczą.
Im głośniej tym prawdziwiej.
Z każdego ruchu, słowa, gestu, myśli, wygląda zwierzę. Bestia wręcz, choć jej imię wcale nie brzmi 666. Zwykle raczej 777.
Ale czy to nie norma?
Rozejrzyj się czasem, co?
Ale rozejrzyj się tak naprawdę.
Tak naprawdę naprawdę.
Dokładnie i do głębi.
Jeśli masz odwagę.
Bo mnie jej braknie...
wtorek, stycznia 22, 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
kurde. jak Ty przezajebiście piszesz, nooo. weź mi to codziennie na dobranoc czytaj. xP
No ja bym tego na dobranoc nie chciała...
Na dobranoc potrzebne są prawdziwe iluzje, zwane potocznie 'prawdą'.
Może po prostu w życiu potrzebne są takie iluzje?
----
To jest właśnie najśmieszniejsze, to wieczne szemranie do siebie.
A ja lubię czasem pójść do 7 i pobyć zwierzęciem wsród zwierząt. To prawie jak safari.
Najciekawsze jest oglądanie okiem kota tych wszystkich polowań na siebie wzajem.
Lubię puby, nie trzeba udawać, że jest się kimś, kim się nie jest.
Tak..lubię swoją zwierzęcość, jest taka...ludzka...
slimka
Prześlij komentarz