Miasto... Tłum ludzi, kompletnie anonimowych w szarej brei snującej się jakby celowo bez celu po ulicach wypełnionych śpiewem samochodów i aromatem spalin, papierosowego dymu i ścieków. Skarłowaciałe resztki natury wiszą sobie na sztywnych ramach, groteskowo wykpiwając życie.
Hałas. Stukot. Pisk.
Kroki. Wsiadam.
Obserwuję...
Pierwsze spojrzenie - dziewczyna? Kobieta? Młoda. Wraca z plaży - łatwo poznać po skąpym stroju, świeżej opaleniźnie, nerwowym kręceniu się na siedzeniu. Zmęczona - powieki same jej opadają. Zawzięty wyraz twarzy. Ładne, głębokie i duże brązowe oczy patrzące z byka na każdego patrzącego się na nią faceta. Nie ma co się dziwić...
Obok stoi nieco starszy typ. Przy pierwszej okazji podszedł do niej, łapiąc się barierki za jej głową i niemal ocierając się o jej twarz sporym brzuchem. Spocony. Wygłodniałym wzrokiem wgapia się w jej dekolt. Niemal się ślini. Gdy ta mierzy go wściekłym spojrzeniem, uśmiecha się obleśnie. Pożółkłe, nierówne zęby.
Obok dziewczyny siedzi starsza kobieta. Głęboki dekolt niemal obnażający pomarszczone, obwisłe piersi. Różowe, obcisłe rybaczki. Żylaki. Haluksy. Japonki - różowe oczywiście. Makijaż. Tylko oczy. Parę grubych kresek. Nieobecne spojrzenie. Rozmawia przez telefon, rzucając wokół zalotne spojrzenia. Nienaturalny śmiech. Ha. Ha. Ha. Ha?
Na przeciw staruszek. Śpi. Rękami ściska się za genitalia. Z ust cieknie mu strużka śliny, opadająca na przetłuszczony podkoszulek, ciasno opinający wielki brzuch i wpuszczony w wypaćkane smarem czerwone, poprzecierane krótkie spodenki. Bardzo krótkie. Wręcz bokserki. Wystająca kępa siwych włosów na klatce piersiowej. Co jakiś czas pociąga głośno nosem i kaszle. Nieco wysunięta sztuczna szczęka.
Ławka obok. Dwójka młodych mężczyzn. Chyba normalni. Siedzą sobie i rozmawiają. Wysocy, dość mocno umięśnieni, gestykulują zawzięcie. Czyści, schludni, z wymuskanymi na żel włoskami. Przysłuchuję się. "No i kurwa mać, tego, kurwa, jak jej wpierdoliłem tego zasranego chuja prosto w dupę, to aż, kurwa, zapiszczała, dziwka jebana". Aha...
Następna ławka... Słodki chłopczyk. Jedyne nie wypaczone istnienie w wagonie...
"Maaaamaaa... Masz mi dać cukierka!"
"Później synku, jestem zajęta"
"Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!"
"Cicho synku..."
"Zamknij się! Dawaj mi cukierka! Aaaaaaaaaaaa!!!"
Matka wzdycha, wyjmuje cukierka, odwija, podaje dziecku, które łapczywie wbija w nie ślepia.
"To nie ten, idiotko!"
Rzuca cukierkiem w mamę.
"Innego nie dostaniesz."
"Dawaj cukierka!!! Aaaaaaaaaaaa!!!"
Mama podaje innego cukierka.
"No. I tak ma być, baby są od tego."
Szczęśliwe spojrzenie rodziców.
"Patrz, jaki mądry" z uśmiechem mówi matka, chyba do ojca.
"No. Wdał się we mnie" odpowiada drżącym z dumy głosem tata.
"I czego się kurwa tak gapisz?!" Całkiem ładna, brązowooka dziewczyna z obrzydzeniem w głosie burknęła do mnie.
Wzdycham smętnie.
Zgrzyt, szarpnięcie.
Jakie to szczęście. Moja stacja. Wychodzę.
"No i kurwa, tego..." - oto pierwsze, co słyszę na ulicy, gdy wychodzę, ponownie zanurzając się w tej szarej brei, płynącej celowo bez celu po ulicach wypełnionych śpiewem samochodów i aromatem spalin, papierosowego dymu i ścieków...
I nie zobaczyłem dziś nic więcej. A niewiele brakowało, bym spotkał inną cząstkę żyjącą w poprzek. Strach, niechęć, znudzenie? A może wcale nie? Nie wiem... Smętnie mi troszkę. Chyba nie chcę o tym myśleć... Może zamienimy dziś jeszcze parę zdawkowych słów.
Mniejsza. Jak zawsze - mniejsza.
piątek, czerwca 08, 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
nie wiem o co chodzi, jak zawsze...
ale bardzo dobry tekst... podoba mi się.
Prześlij komentarz