Zamykam oczy...
Powoli...
Ociężale...
Senne powieki opadają same...
Czuję na skórze delikatne ciepło. Pod zamkniętymi powiekami drga jakiś blask. Złote powidoki oślepiają. Noc... Szum wiatru w drzewach, blask księżyca prześwituje między konarami posrebrzając długie pasma mgły... Cykady wrzeszczą na siebie i przekrzykują się nawzajem w trawie. Po policzku spływa łza. Chciana, choć mentalna. Nie istniejąca, choć potrzebna. Woda oczyszcza. Jej chłodny dotyk koi. Z ziemią tworzy błoto. Bagno... To źle się kojarzy... Choć z drugiej strony ludowe przesądy często są pozbawione sensu... Ci sami ludzie uważali kobiety czy osoby innej rasy za gorsze. Iść na przełaj, na przeciw, pod prąd? A może lepiej nie ryzykować?
Rozkładam dłonie. Szeroko, obejmując gwiazdy w niemym krzyku, rozdzierającym hałas nocy. Zaczynam wirować. Najpierw powoli, spokojnie, później coraz szybciej, wokół własnej osi, tracąc równowagę, biegnę przed siebie. Z mocno zaciśniętymi powiekami przeskakuję konary, wykroty, nory... Krzewy rozrywają mi twarz... Gorąca posoka spływa po policzku mieszając się z łzą. Krwawa łza...
Czym jest błoto? Uzdrawia czy topi? Po raz nie wiedzieć który zapytam ponownie; "Are you cure or course?".
Śmiech mimo strachu. Żar powoli staje się coraz silniejszy. Zamykam oczy, lecz i tak widzę. Ale jeszcze nie wiem - minę płomień, najwyżej ocierając się o niego, czy przeciwnie, wejdę w sam środek buchających języków ognia, nie dbając o to, czy spłonę...
I gdybym tylko wiedział, czy w innej części lasu dzieje się coś podobnego?
Może tak... A może to tylko majaki...
czwartek, czerwca 07, 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz